Poród oczami mężczyzny
Wielu mężczyzn uważa, iż przez dane etapy porodu przechodzą z nami kobietami. Czyli często rodzą z nami, za nas, a czasem sam poród bardziej od nas przeżywają. Z różnych perspektyw i doświadczeń par z dziećmi można stwierdzić, że jest to możliwe. Kobiety bowiem po pewnym czasie nieprzyjemne chwile i wspomnienia porodowe usuną z pamięci, natomiast mężczyźni przeżywają go jeszcze przez bardzo długi czas. Niektórzy z nich właśnie dlatego odrzucą myśl o spłodzeniu kolejnego dziecka. Jak mężczyźni radzą sobie doświadczając poród? I czy rzeczywiście asysta mężczyzny przy porodzie może go jakoś emocjonalnie obciążyć? Popatrzmy więc na dane etapy porodu oczami przyszłego taty.
Faza I.
Nazywam się Łukasz (33) i właśnie leżę w łóżku obok swojej ukochanej. Lucyna jest już w 39. tygodniu ciąży i już się nie możemy doczekać naszego długo oczekiwanego chłopczyka. Jak narazie, to staramy się nie myśleć o tym, co nas czeka…Napewno ja tak mam. W rzeczywistości, nawet nie wiem, czego się spodziewać, więc się nie martwię, ale na dziecko – naszego syna, nie mogę się doczekać.
Narazie raczej zastanawiam się, jak Lucynie oznajmić, że chciałbym się z nią pokochać. Wiem jednak, że po prostu w 9 miesiącu, nie ma nastroju do uprawiania seksu, ale raczej na małe pieszczoty. Chcę jej zaproponować tylko pieszczoty, ale właśnie mi oznajmia, że czuje coś wilgotnego. Zegar wskazuje 21:00, a Lucyna mówi mi, że chyba odeszły jej wody płodowe. Zaczynam czuć podniecenie, ale jednocześnie boję się o nią i o dziecko…chyba jakoś damy radę. Towarzyszę Lucynie w drodze do toalety i tam na podłodze rzeczywiście zauważam kałużę wody. Prosi mnie, żeby spakować rzeczy do szpitala … Wycieram podłogę i pakuję jakieś rzeczy do szpitala, ale większość z nich już zostały zapakowane, szybko wsiadamy do samochodu i wyruszamy w świat.
Wkrótce zaczynam się cieszyć, lecz Lucyna zaczyna się denerwować, mówi mi, że to dziwne, niczego nie czuje, nie ma skurczów. Niczego, co usłyszała od swoich doświadczonych koleżanek. Zaczynam się również denerwować. Po przybyciu do szpitala Lucyna musi się poddać całej serii badań, przy czym wypełnia kwestionariusz. Ja czekam na nią na zewnątrz. Jestem bardziej niż nerwowy, maszeruję po korytarzu i czekam, kiedy będę mógł dołączyć do Lucyny … nie wiem, czy to było piętnaście minut lub pół godziny, ale w końcu mogę iść z Lucyną na salę porodową albo raczej do pokoju porodowego. Lucyna mówi, że jak narazie, to nic się nie dzieje i musimy zaczekać. Czuje lekki, nieistotny ból podobny do menstruacyjnego. Oznajmia, że ma rozwarcie na około 2 cm i to wszystko… w ogóle nie kumam, co chciała przez to powiedzieć. Zrobiono jej lewatywę… nie zazdroszczę. Myślałem, że po odejściu wód płodowych, poród rozpocznie się na całego….a tu narazie czekamy…więc zaczekamy, zobaczymy … głaszczę Lucynę i mam nadzieję, że wkrótce zobaczę naszego syna…oby to długo nie trwało…
Faza II.
23:00 Lucyna ma już rozwarcie na 4 cm… wygląda to obiecująco, ale podobno to wciąż bardzo mało, zaczyna odczuwać intensywny ból, który przechodzi jej w plecy, pośladki i uda. Skurcze są bardziej regularne, co wskazuje na to, że chyba nastał ten moment….zaczynam panikować…. z niecierpliwością wypatruję położną, ale nikt nie przychodzi. Lucyna zaczyna głośno narzekać…jęczeć… skurcze są coraz silniejsze, zaczyna wymiotować, staram się ją wspierać…odprowadzam do łazienki, a następnie pod prysznic. Może tam żołądek jej się uspokoi. Mój żołądek również jest ściśnięty. Zaczynam się bać, nie wiem, co będzie dalej, łzy się cisną do oczu… Lucyna czuje się coraz gorzej, skurcze zaczynają być silniejsze … Położna tłumaczy, że rozwarcie szyjki macicy nie jest w tej chwili właściwie, więc Lucyna nie powinna przeć…to może spowodować komplikacje. Niczego nie rozumiem…Lucyna prosi o znieczulenie zewnątrzoponowe, ponieważ skurcze macicy są coraz to silniejsze, prawie już nie do zniesienia.
Położna wyjaśnia, iż powolny obrót główki dziecka powoduje wymioty. On właśnie teraz przesuwa się, obraca i próbuje ułożyć się głębiej w drogach porodowych. Ta faza przejściowa jest prawdopodobnie najtrudniejszym elementem porodu dla wszystkich kobiet. Niestety, wszelkie środki przeciwbólowe lub leki przeciwbólowe są w tej fazie bezskuteczne, ponieważ nie zdążyłyby zadziałać….ale tego właśnie Lucyna nie potrzebowała usłyszeć. Czyli znieczulenia zewnątrzoponowego nie zdążymy…może już wreszcie zobaczę swoje dziecko…Bardzo współczuję Lucynie… może powinienem jej o czymś opowiadać…tylko nie wiem o czym…byle nie o porodzie… Niepokoi mnie moja bezradność… tak bardzo chciałbym jej pomóc. Jest 01:00 w nocy i wreszcie Lucyna może przeć….
Faza III.
01:15 Lucyna stara się przeć zmieniając przy tym pozycje…bardzo mi gorąco i mam zawroty głowy…. czuję się, jak gdybym parł razem z nią…to chyba jakiś koszmar…Lucyna krzyczy i płacze jednocześnie, asystentka lekarza oraz lekarz starają się ją uspokoić i zachęcić do współpracy…. ja, mimo wszystko, również próbuję ją uspokoić, ale ona nie chce niczego słyszeć, cierpi strasznie, a mnie biorą wymioty. Jest 1:29 i idę do toalety. Przychodzę 1:36… już trochę widać główkę dziecka. Wkoło istny horror, wszędzie krew i coś jakby główka między udami mojej żony. Dobrą wiadomością jest to, że ona tego nie może zobaczyć. Próbuję ochłonąć i kibicuję, żeby bardziej parła…bo widzę główkę, a na niej włosy. Lucyna, która jest już prawie nieżywa, zmobilizowała wszystkie siły….i dziecko przyszło na świat.
Faza IV.
01:39 Przecinam pępowinę, ręce mi się trzęsą, to jak gdybym ciął gąbkę. Idzie trudno, ale w końcu się udało … I Łukaszek jest na świecie.
Mój syn Łukasz ma krótkie czarne włosy, jest trochę pomarszczony, ale jest wspaniały. Lucyna jest zrelaksowana i szczęśliwa, ja jestem również zadowolony i podekscytowany, jednak myślę, że cały dzień będę dochodzić do siebie. Małego przyłożono do piersi Lucyny. Ma tam być do porodu łożyska i zaszycia Lucyny, a następnie pediatra zabierze maluszka, z czym się nie zgadzam…ale nikt mnie nie słucha. Więc poddaję się. Przytulam się do Lucyny i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Wydaje mi się, że do tej chwili nie wiedziałem, co to szczęście. Jest poniedziałek 2:01, a my mamy Łukaszka.
Pingback: Mój pierwszy tydzień z niemowlęciem | Blog Mimulo